Sylwetki – Aniela Kupiec

Na jej pełny pogody ducha charakter musiała wpłynąć konstelacja gwiazd ustawionych w miejscu, gdy tylu ludzi cieszy się ze Świąt Zmartwychwstania Chrystusa – pisała Dorota Havlík, zaznaczając, że przyszła poetka urodziła się dokładnie w dzień, na który przypadał wówczas „śmiergust” – było to 5 kwietnia 1920 roku. Najczęściej w związku z tą datą słyszy się, że Aniela Kupiec (z domu Milerska) jest rówieśniczką Zaolzia, z którym związane jest całe jej długie życie i bogata twórczość. Co bardziej skrupulatni stwierdzą jednak, że jest od Zaolzia… starsza. Decyzja o podziale Śląska Cieszyńskiego podjęta została bowiem niemal cztery miesiące po jej narodzinach, 28 lipca 1920 roku. Sama zresztą pisarka, postawiona w obliczu konieczności zmiany pisowni imienia z Aniela na Anděla po ponownym objęciu Zaolzia przez władze czechosłowackie w 1945 r., broniła się: Nimach „Andiela”! Jo je chrzczono „Aniela”! Jo sie urodziła w kwietniu, a wyście tu dziepro przyszli w sierpniu, tak tu Czechów jeszcze nie było! Czymu bych mioła być napisana „Andiela”!?

“Komu się kłaniać, mamo?” – prezentacja
Zapis video z spotkania w Książnicy Cieszyński

 

 

 

 

 

 

Ojciec był romantykiem…
Miejscem narodzin Anieli Kupiec był Nydek – niewielka wioska u stóp Beskidu Śląskiego zabudowana tradycyjnymi góralskimi chatami, gdzie mało kto słyszał o prawdziwej kawie, lecz od zawsze znane były kościelny chór i amatorski teatr. Milerscy byli jednym z tych starych rodów stela wpisujących się w lokalne tradycje oświeconego chłopstwa o inteligenckich aspiracjach jak Buzkowie, Michejdowie, Adameccy, Szczepańscy czy Wantułowie. Najznamienitsi zresztą przedstawiciele tych dwu ostatnich rodzin – Janowie – żyli wtenczas praktycznie po sąsiedzku, bo ledwie z drugiej strony Czantorii. Matka Anieli – Zuzanna (z domu Kantor), chociaż z zawodu była tylko kucharką (trzeba przyznać, że wyjątkowo wziętą), ujawniała wiele talentów, które odziedziczyła po niej córka. Była bowiem doskonałą gawędziarką, mistrzynią w opowiadaniu bajek i podań, a także w wykonywaniu pieśniczek i recytowaniu wierszy. Tata był skończonym romantykiem – wspomina Kupcowa – z niego wiele miałam. Kiedy nikt nie rozumiał, że czuję zachód słońca, on to pojmował. To zrozumienie dodawało mi otuchy, pozwalało myśleć o tym, by zrzucić z siebie rzeczy, które mnie rozpierają. Tolerancja dla literackich pasji, które od dzieciństwa przejawiała Aniela, nie była bowiem powszechna – w rodzinie zawsze naśmiewano się z jej „dziwactwa” i ze skojarzeń, które ją nachodziły. Dlatego nie ujawniała swych myśli i wszystko zapisywała na skrawkach papieru.

Sam dom wypełniony był mnóstwem książek na najróżniejsze tematy z polską klasyką narodową na czele, lecz dziewczynce nie pozwalano ich tykać, twierdząc że od czytania tylko popsuje sobie wzrok. Ta jednak nie dała za wygraną i – gdy tylko pojawiła się taka możliwość – włączyła w poczet swoich obowiązków domowych pasienie krowy. Teraz mogła każdego dnia na kilka godzin oddać się lekturze. Czytałam nawet w deszczu, w jednej ręce trzymając parasol i krowę, w drugiej książkę – wspomina poetka, która ze swojego pochodzenia zawsze była wyjątkowo dumna. Przedstawiając zainteresowanym swój życiorys, każdorazowo musiała wywieść go od długiej tradycji rodziny Milerskich, która była tu „od zawsze” (pierwsza o niej wzmianka pochodzi z roku 1677), jak i historii swego ukochanego domu „na Farce”, postawionego jeszcze w czasie wojen napoleońskich w 1812 roku, który dawał jej schronienie, a jej poezji siłę – zresztą po dziś dzień.

Gospodyni wiejska…
Wiersze zaczęła tworzyć już jako uczennica miejscowej „ludówki”, do której poszła w wieku sześciu lat. Dawała w nich upust swojej dziewczęcej marzycielskiej naturze. Bawić się w dzieci? Nie mam laleczki! – pisała w jednym ze swoich pierwszych utworów, marząc o własnej, prawdziwej lalce (której zresztą nigdy nie doczekała). Jednak nauczyciel, któremu koleżanki pokazały jej twórczość, wyśmiał ją, że „skoro to się nie rymuje, to nie jest to wiersz”. Po pięciu latach podstawówki, Aniela kontynuowała naukę w szkole wydziałowej w oddalonej o 4 kilometry Bystrzycy. Jako że polskie szkoły wydziałowe stawiały sobie za cel wpajanie idei patriotyzmu, ten etap życia poetki wiąże się także z pierwszymi aktami działalności obywatelskiej, takiej jak udzielanie się w harcerstwie czy innych polskich organizacjach (np. w działającej przy szkole Bratniej Pomocy). Nie zrezygnowała z twórczości literackiej – swoimi rymowaniami wzbogacała m.in. szkolną gazetkę. Zaczęła też przyjaźnić się z Jankiem Kupcem – kolegą z klasy i harcerstwa, z którym to z czasem zaczęło ją łączyć coś więcej niż tylko sympatia.

Prawdziwą poetką stała się w roku 1935, kiedy to zapisała się do Szkoły Gospodyń Wiejskich w Końskiej – twierdzi profesor Daniel Kadłubiec, znawca twórczości Anieli Kupcowej. Z tego okresu zachowała się jej liryka miłosna – dziewczęca i wrażliwa. Po raz pierwszy publicznie zaprezentowano jej wiersz na jednej z akademii. Milerska zgodziła się udostępnić swoją twórczość pod warunkiem, że zostanie zachowana jej anonimowość. Jednak obecny na uroczystości dyrektor zażądał ujawnienia tożsamości autorki. Strasznie mi było przykro, kiedy musiałam wystąpić na przód sceny i kiedy mnie oklaskiwano. Czułam, że to nie pasuje do mnie. Cała byłam czerwona i pomyślałam, że jeżeli teraz nie spalę się ze wstydu, to już nigdy potem – wspomina Kupcowa. Schyłek jej lat szkolnych znamionują nie tylko próby poetyckie, ale i kolejne społecznikowskie działania – od 1936 roku śpiewała w miejscowym chórze, prowadzonym później (od 1947 r.) przez jej męża, wspomnianego Jana. Zaczęła też realizować pasje teatralne, na których – oprócz poezji – skupiły się w latach powojennych jej zainteresowania twórcze. Uczyła się dobrze – na jej świadectwach zwykle gościły same jedynki.

Szkołę skończyła w roku 1937. Postanowiła poszukać pracy, by wspomóc rodziców i trójkę rodzeństwa. Sukcesem – za sprawą sporej dawki szczęścia, ale i wynikającego ze skromności i dziewczęcej nieśmiałości uroku – zakończyła się próba w hucie trzynieckiej, gdzie w 1938 r. została przyjęta na stanowisko biurowe w registraturze. Tym samym mogła dojeżdżać do pracy ze swoim ojcem, który był zatrudniony w zakładzie w charakterze hutnika. Autobus przyjeżdżał jednak na tyle wcześnie, że do rozpoczęcia pracy Aniela miała jeszcze godzinę, którą najczęściej poświęcała na szlifowanie pisarskiego warsztatu. Znany jest epizod z Pawłem Kubiszem – jej kierownikiem, bardziej jednak znanym jako niepokorny poeta i działacz kulturalny, który właśnie święcił rok zbierania laurów związanych ze swoją prężną pracą twórczą. Ten, przyłapawszy na zapisywaniu kartki papieru dziewczynę znudzoną oczekiwaniem na otwarcie biura, miał po przeczytaniu wiersza stwierdzić – Pisz dalej! Może z tego cosi bydzie!

Pisanie – tylko w chwilach wolnych od innych zajęć
Obiecujący start w życie zawodowe przerwał przyszłej poetce wybuch drugiej wojny światowej. Aniela nie zdecydowała się na tzw. „ucieczkę” i całą wojnę spędziła na Śląsku Cieszyńskim, pracując fizycznie w lesie pod Czantorią. Jak jednak uważa Daniel Kadłubiec –  Nie były to zmarnowane lata, gdyż pozwoliły wniknąć głębiej w istotę przyrody, w jej wymiar estetyczny, umożliwiły znaleźć właściwe w niej miejsce dla człowieka, miejsce partnera, a nie użytkownika czy niszczyciela. Wojna zbliżyła do siebie zakochanych – Jan jako polski patriota, po perypetiach związanych z kampanią wrześniową, jeszcze w pierwszym roku wojny otrzymał bilet na wywózkę do pracy w niemieckiej fabryce w Otmuchowie na Dolnym Śląsku. O Anieli jednak nie zapomniał i odwiedzał Nydek przy każdej nadarzającej się sposobności. W końcu nie wytrzymał i, korzystając w faktu zepchnięcia hitlerowców do głębokiej defensywy, uciekł w rodzinne strony przy okazji przenoszenia fabryki dalej w głąb Rzeszy. Para zdecydowała się stanąć na ślubnym kobiercu i tak Aniela Milerska została Anielą Kupiec, pod którym to nazwiskiem zapamiętają ją potomni.

Po wojnie wiele spraw pozostawało niepoukładanych. Aniela przez niewielki i zupełnie przypadkowy epizod z 1938 r. została posądzona o współpracę z polskim wywiadem, a i Jan jako osoba „niespolegliwa” stanowił niebezpieczeństwo w oczach nowych-starych gospodarzy Zaolzia – Czechów. Jedyną możliwością, by otrzymać jakąkolwiek pracę i w ten sposób zapewnić sobie przetrwanie było pójście na kompromis z władzą – zmiana imienia z „Aniela” na „Anděla”, „zaświadczenie o spolegliwości”, deklaracja przynależności państwowej, czy w końcu wstąpienie Jana do partii komunistycznej. Wszystkie te biurokratyczne i ideologiczne komplikacje trwały jednak długo, rodzina tymczasem klepała biedę. Jo chusteczke do nosa cerowała, coch miała strach, że nie bede mieć drugij chustki. Trzy sukienki stare żech przeszywała, żeby móc jedną sukienkę uszyć – wspomina dziś Kupcowa. Dopiero po wielu miesiącach dopinania wszystkiego Jan został kierownikiem szkoły podstawowej z polskim językiem nauczania w Nydku. Aniela natomiast po zakończeniu wojny nie wróciła już do pracy zawodowej – swój czas dzieliła między rodzinę, pracę społeczną i pisanie. To ostatnie naturalnie tylko w chwilach wolnych od innych zajęć.

Tych natomiast nie brakowało – działalność społeczna stała się bowiem prawdziwą pasją Anieli. Od roku 1947, zapewne nie chcąc pozostać w cieniu swego męża, zaczęła prężną działalność w świeżo powstałym nydeckim kole Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego, m.in. próbując sił w roli reżyserki amatorskiego kółka teatralnego, które szybko – stając na przeglądach w szranki także z zespołami czeskimi – zyskało w okolicy dobrą reputację i popularność tak dużą, że ostatecznie w jego składzie znalazło się 50 osób! W 1955 roku zespół ów zdobył pierwsze miejsce na ogólnopaństwowym festiwalu zespołów amatorskich w Czechosłowacji. Oddała się Kupcowa także cotygodniowym próbom śpiewu w chórze lokalnego koła Związku, który propagował śląskie pieśni, a także – i to było novum – śląskie stroje ludowe. Działała też w Sekcji Folklorystycznej PZKO, której została wiernym i pożytecznym członkiem, upowszechniając swoją fachową wiedzę na temat cieszyńskiej tradycji nie tylko poprzez pisanie artykułów, ale także na spotkaniach, czy to z młodzieżą szkolną, czy to z dorosłymi w klubach i kołach Związku. Została również jedną z najbardziej gorliwych regionalnych popularyzatorek pszczelarstwa. Nawiązała w końcu współpracę z Instytutem Meteorologicznym w Ostrawie – odczytywała codziennie najwyższą i najniższą temperaturę oraz ilość i jakość opadów, aby z samego rana złożyć telefoniczny raport.

Wiersze wciąż pisała. Brała nawet udział w konkursach poetyckich, ale uwagę przyciągała bardziej jej działalność społeczna, w którą Kupcowa wkładała mnóstwo pracy i serca. Twórczość literacka pozostawała natomiast gdzieś na dalszym planie, niemal zupełnie niezauważana. Przychodziła czasem do redakcji na pogaduszki, ale nikt z nas nie miał pojęcia, że tworzy wiersze ¬– pisała redaktorka „Gazetki Pioniera” – Wiedziałam, że kocha książki, poezję (szczególnie Tadeusza Kubiaka), przyrodę, dzieci, zwierzęta i kwiaty, że lubi swoje pszczoły, że zna się na ziołach i ludowej medycynie, że pasjonuje ją praca społeczna, a przede wszystkim teatr i że współpracuje z Instytutem Meteorologicznym. Nie wiadomo, jak potoczyłaby się dalej jej pisarska droga, gdyby nie koleżanka, która namówiła piszącą głównie „do szuflady” Kupcową do pokazania swoich prac Danielowi Kadłubcowi. Na marginesie mówiąc, koleżanką ową była Ewa Milerska, również poetka, z którą to wspólnie pani Aniela opublikowała w 1981 r. swój pierwszy tomik „Korzenie” (zbieżność nazwisk jest przypadkowa, choć była ona również rodem z Nydku). Kupcowa miała poważne obawy przede wszystkim dlatego, że utwory były pisane w cieszyńskiej gwarze. Kapeczke mnie to mierziało, bo jo to miała gwarą pisane, że to się nie bedzie podobać, że to się nie bedzie godzić bardzo. Sie ich wstydziłach – wspomina. Kadłubiec jednak odparł, że wierszy napisanych językiem literackim jest masa, gwarowych zaś bardzo niewiele. No nie jest to złe. Pisać dalej! – motywował Kupcową. Zachęcił ją też do udziału w Konkursie Jednego Wiersza organizowanym przez SLA, w którym to poetka za sprawą wiersza „Karkoszka” zebrała znakomite recenzje i uzyskała pierwszą nagrodę. W końcu jej niezaprzeczalny talent został dostrzeżony. Nawet sam Kadłubiec się tego nie spodziewał. Jak wspomina Otylia Toboła – Przyszedł do nas i powiedział, że pojawiła się jakaś nieznana osoba, ponieważ napisał ktoś wiersz „Karkoszka” i wszyscy myśleli, że to Władysław Młynek napisał, a jak później odkleili koperty, to stwierdzili, że to jakaś nowa gwiazda – Aniela Kupiec.

Karkoszka*
Chodniczkym wąziutkim prziszyte poleczko
ku lesistej ścianie jak łatka słómianno,
śmieje sie do słońca, dziwo sie owieczkom,
kiere żynie gorol każdziutyńki rano.
Powiydz mi, poleczko, czy mie tyn chodniczek
zakludzi do świata, zawiedzie w nieznane,
czy tam je karkoszka, czy jyny patyczek,
co leży na poprzyk tej cesty obranej.
Weznę te karkoszke sękatą, smrekową,
choinę ustroję po gorolsku w pieśni
i pójdę przed siebie han w dalekość nową,
aż zóndę tak kansi, że sie ludziom nie śni…
Aż zóndę tam, kany Czas siod na stolice,
stolice strugacą pomylonych dziejów,
i świat zdziyro z mroków i szarej mortwice,
tam pujdę z gałęzią – zieloną nadzieją!
Beskidzko choina śpiywać beje łasym,
ze sobą wóń zniesie z grónia czubatego,
z nią godnie i cicho przistanę przed Czasym –
zrób nóm, powiym, cosi nejcudowniejszego.
A Czas sie uśmiychnie i rękę wyciągnie
po gałęź smrekową z karkoszką sękatą,
dźwignie ją wysoko, kaj dioboł nie siągnie,
i wystruże Pokój – na wieczność do światu.

* karkoszka – odłamana od pnia gałązka świerkowa.

Wybitna poetka…
Jeszcze w latach siedemdziesiątych zaczęła uczestniczyć w pracach trzynieckiej Grupy Literackiej ’63 oraz Sekcji Literacko-Artystycznej Zarządu Głównego PZKO. W 1981 roku w końcu udało się jej wydać literacki debiut – dobrze przyjęty przez krytykę tomik „Korzenie”. Na okładce, poza jej własnym, widniały jeszcze nazwiska Anny Filipkowej i Ewy Milerskiej. Kupcowa zadziwia poetyckim uwzniośleniem rzeczy na pozór niepoetyckich, widzeniem rzeczy niezwykłych w rzeczach zwykłych, co łączy się z niepospolitą obrazowością, a także bajkową przejrzystością jej świata poetyckiego, uwydatniającą uniwersalia życiowe – pisał w recenzji dla „Zwrotu” Kadłubiec. W 1988 roku ukazał się kolejny – samodzielny już – tomik o tytule „Malinowy świat”. Znakomity – ocenił wydawnictwo etatowy recenzent, zawsze zaś skromna poetka rewanżowała się – Od dziecka mnie nikt nie chwalił, a teraz na końcu mi się dostało. Do tego czasu wiersze Kupcowej zdążyły już zdobyć dużą popularność, tak że można je było przeczytać w większości zaolziańskich gazet, m.in.: „Głosie Ludu”, „Zwrocie”, „Kalendarzu Śląskim”, „Jutrzence”, „Ogniwie”, „Naszej Gazetce”, „Kulturním Třinci” i innych, a po stronie polskiej m.in. na łamach “Głosu Ziemi Cieszyńskiej” i – nieco później – “Panoramy Goleszowskiej”. Wydanego w 1997 roku w liczbie 800 egzemplarzy zbioru opowiadań „Połotane żywobyci” nie wystarczyło dla wszystkich miłośników talentu pani Anieli – rozszedł się błyskawicznie. Opowiadania pisała Kupcowa równolegle z wierszami, kiedy chciała powiedzieć o czymś, co nie dawało się ubrać w rym i rytm poezji. Chyciłach się i tu i ówdzie napisałach wspomnienia – te opowiadania. Te opowiadania to są wspomnienia moich starki, mamy… I wszystko to polega na prawdzie – mówi. W 2005 roku z okazji osiemdziesiątych piątych urodzin określanej już mianem wybitnej poetki pojawiła się książka mająca ambicje do tego, by podsumować jej cały dorobek życiowy. Zbiór „Po naszymu. Pieszo i na skrzidłach” zawiera zarówno wiersze, jak i opowiadania, tak zawarte już we wcześniejszych wydawnictwach, jak i jeszcze nigdy niepublikowane (wyboru dokonał nie kto inny, jak Daniel Kadłubiec). Sił i entuzjazmu do twórczego działania na wielu polach starcza jej jeszcze i dziś, mimo że w 2010 roku skończyła 90 lat.

Twórczość gwarowa Anieli Kupiec zawsze przyjmowana była bardzo życzliwie, zarówno przez krytyków, jak i przez czytelników, ta jednak broni się przed nazywaniem jej poetką, twierdząc, że sam fakt pisania wierszy nie nominuje jeszcze do takiego tytułu. Wiersze pisała zaś sugestywne, emocjonalne i autentyczne, racząc miłośników jej talentu czarem starocieszyńskiego języka, w którym znawcy lokalnego folkloru dostrzegali pomost między czasami Kochanowskiego a współczesnymi. Inspirowały ją problemy bliskie życiu każdego zwykłego człowieka, m.in. jej mała cieszyńska ojczyzna (którą na wzór Arkadii przedstawiała jako krainę piękna i szczęśliwości), a także rodzina, w tym dzieci, których doczekała się dwojga – syna Bronisława i córki Ewy. Ta ostatnia została zresztą popularyzatorką, ale i najsurowszym recenzentem jej twórczości. Najciężej jest mi gdy mówi: „Mamo, myślałaś po polsku, a napisałaś gwarą!”. Wiem, że nad takim wierszem muszę jeszcze popracować – twierdzi. Krytykę ceni, prosi natomiast, by nie pisać o niej zbyt przychylnie, bo nie zasłużyła. Pomimo „żywobycia” uświęconego pasmem sukcesów na praktycznie wszystkich możliwych obszarach pracy, pozostała osobą o rzadko spotykanej dziś skromności i życzliwości, zupełnie jak wtedy, gdy nie była jeszcze wybitną poetką, a świeżo upieczoną adeptką Szkoły Gospodyń Wiejskich.

Książnica Cieszyńska